Jak dotąd, to nie spełniła się - i dobrze - literacka wizja podniesienia Titanica, tak plastycznie opisana przez Clive'a Cusslera. Spełniło się za to inne marzenie całych pokoleń eksploratorów - do wraka pogrążonego na głębokości około 4 kilometrów - zanurzył się batyskaf Alvin i dokonał rekonesansu wraka. Wiemy już, że zanim wśliznął się pod wodę, Titanic rozpadł się na dwie części i opadł na dno, stając się grobem dla 1513 osób.
S/s RMS Titanic był statkiem stanowiącym wedle słów ówczesnych komentatorów - pływający hotel "Ritz" - a to ze względu na luksusy, oczywiście dla pasażerów I klasy. Miał on wyporność 66.000 BRT, pojemność brutto - 46.328 ton, długość 270 metrów, szerokość - 28 metrów, wysokość od stępki do mostka kapitańskiego - 32 metry. Dwie maszyny parowe i turbiny o łącznej mocy 51.000 KM, trzy śruby napędowe, 29 kotłów, 11 pokładów i 2500 miejsc dla pasażerów. Ta całość pchana potęgą pary, na której ogrzanie potrzeba było 800 ton węgla na dobę, poruszała się z prędkością 22 kts - czyli 40,7 km/h. Statek udawał się w dziewiczy rejs w dniu 10 kwietnia 1912 roku, na trasie: Southampton (Anglia) - Cherbourg (Francja, 10.IV.) - Queenstown, (Irlandia, 11.IV.) - Nowy Jork (USA) - z ETA w dniu 15.IV.1912 roku. Po doembarkowaniu pasażerów we francuskim porcie i dolichtowaniu w irlandzkim Queenstown, w czwartek, dnia 11 kwietnia, RMS Titanic oddał cumy i ruszył przez Atlantyk po tzw. południowej trasie. Prowadzony pewną ręką kapitana Edwarda J. Smitha oraz I oficera Williama Murdocha i II oficera Charlesa Herberta Lightollera Titanic ruszył w swój pierwszy i zarazem ostatni rejs...
Nie będę opisywał tego, co działo się na pokładach tego oceanicznego giganta w czasie rejsu - zrobił to cały legion pisarzy i kilku reżyserów filmowych - i to o całe niebo lepiej, niżbym zrobił to ja. Skupimy się teraz na ostatnich minutach przed katastrofą i na samej katastrofie. 2207 załogantów i 1400 pasażerów ufnie i pełnych nadziei na lepsze jutro mknie ku temu, co nieuchronne. Dwaj marynarze na bocianim gnieździe, zawieszeni kilkanaście metrów nad pokładami olbrzyma wbija oczy w mrok, nie rozświetlony nawet światłem Księżyca, a jedynie słabą poświatą wód oceanu. Naraz z mroku, na kursie, wyłania się zarys dwuwierzchołkowej góry lodowej, i...
Jeden z marynarzy dzwoni do oficera wachtowego i krzyczy w mikrofon: "Lód przed dziobem!!!" I oficer wydaje rozkaz "maszyny całą wstecz!" i "ster lewo na burt!", ale jest już za późno na cokolwiek. 14 kwietnia 1912 roku, o godzinie 23:40 czasu lokalnego, na pozycji: 41046' N i 50014' W, pędzący z prędkością ponad 22 kts, s/s RMS Titanic uderza prawą burtą w górę lodową.
Tak głoszą wszystkie wersje tego wypadku.
Nurkowanie ekipy prof. Boba Ballarda w 1985 roku, nie wyjaśniło niczego, a wręcz odwrotnie - pojawiło się jeszcze więcej znaków zapytania. Przypuszczano, że Titanic poszedł na dno wskutek długiego na ? czy nawet na 1 długości kadłuba rozdarcia poszycia, co w rzeczywistości wystarczyłoby, by posłać tego kolosa do Davy Jonesa... Ale nie, stwierdzono, że w kadłubie znajduje się jedynie 6 wąskich otworów o łącznej powierzchni nie przekraczającej 1 m2. Znaleziono także otwór o wywiniętych na zewnątrz brzegach, co sugerowało eksplozję we wnętrzu kadłuba. A zatem sabotaż???...
Zatopienie celowe i z premedytacją RMS Titanic byłoby węzłowym punktem historii - wszak na jego pokładzie znajdowało się całe stado VIP-ów - w czym aż 57 milionerów z J. J. Astorem, J. B. Thaeyrem, B. Guggenheimem, I. Straussem i G. Widenerem na czele. Był tam także doradca prezydenta USA - A. Butt, prezes White Star Line i konstruktor Titanica Th. Andrews, główny udziałowiec White Star Line - J. B. Ismay oraz "unsinkable" - niezatapialna - Molly Brown - milionerka z Montany, o której pisał także z życzliwością nasz wielki marynista, niezapomniany Karol Olgierd Borchart w książce "Znaczy kapitan". Był tam także słynny dziennikarz i pisarz brytyjski William I. Stead, przy której to postaci zatrzymamy się jeszcze przy omawianiu hipotez o przyczynach katastrofy.
Wszyscy ci ludzie wieźli ze sobą złoto, kosztowności, pieniądze i papiery wartościowe, zdeponowane w kapitańskich safesach, o ogólnej wartości szacowanej na około 300 mln USD! I to wszystko poszło na dno w dniu 15 kwietnia 1912 roku, o godzinie 02:20 czasu lokalnego. Towarzystwa ubezpieczeniowe wypłaciły rodzinom ofiar 14 mln GBP - sumę niebotyczną nawet jak na te czasy!
Katastrofa tego transatlantyku pozostała w pamięci Europejczyków i Amerykanów chyba po wszystkie czasy, jako przestroga przed aroganckim lekceważeniem oceanu i jego praw...
Co było faktyczną przyczyną tragedii? Czy była to tylko już tu wspomniana arogancja i brawura kapitana Smitha? Czy były to tylko chore ambicje Ismay'a i Andrewsa? Czy - wreszcie - był to tylko i wyłącznie nieprawdopodobny splot niesamowitych przypadków, który stworzył piekielną maszynę egzekucyjną dla ponad piętnastu hekatomb ofiar?
Próbowano to wyjaśnić na różne sposoby. Oczywiście te, które powyżej wymieniłem, przyczyniły się do zagłady Titanica - ale nie tylko. Gdybym był zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, to skupiłbym się na fakcie pobytu 57 milionerów i innych VIP-ów na pokładzie transatlantyku. Śmierć wielu z nich była wstrząsem dla ich imperiów finansowych, i z cała pewnością zmieniła w jakiś sposób historię. Wszak reprezentowali oni przemysł Ameryki, którego potęga stała się czynnikiem decydującym o losach I, II i III wojny światowej! Komu zależało na ich śmierci? Niemcom, Francuzom, Włochom, Rosjanom?... Kto odniósł z tego korzyść? Kto miał motyw, by popełnić tę zbrodnię? Nie wierzę w to, by konkurenci Astora czy Guggenheima sprzymierzyli się i posłali Titanica na dno, by pozbyć się konkurencji - to kompletna bzdura...
Przyczyny nienaturalne, a zatem leżące poza naszym światem i mozliwościami pojmowania. Wspomniany już tutaj angielski pisarz i reporter William I. Stead napisał opowiadanie pt. "Zemsta mumii", którego akcja toczyła się w 1912 roku, a bohaterem był archeolog, który znalazł mumię pewnej faraonowej czy kapłanki. Mumia ta rzucała klątwę na każdego, kto zakłócił jej spokój. Po serii tajemniczych zgonów uczonych z British Museum, postanowiono mumię wyprawić do Ameryki, by się jej pozbyć raz na zawsze. Włożono ją przeto w skrzynię i załadowano w ładownię pierwszego lepszego statku płynącego do USA. Nie muszę chyba dodawać, że statkiem tym był RMS Titanic... I co ciekawe, Stead opowiedział tę historyjkę swym towarzyszom podróży tuz przed zderzeniem. Przeczucie? Fatum? Prekognicja? A może to była klątwa w stylu Tutenchamona???...
Inny pisarz twierdził, że na Titanicu znajdował się posążek samego Szatana, co w połączeniu z bluźnierczymi napisami i ofiarą z ludzkiego życia pewnego nitera zamkniętego w kadłubie statku - NB, w prawej burcie, w którą uderzył potem lód - musiało doprowadzić do fatalnego końca!
Dlaczego dopatrujemy się jakichś niezwykłości w tej tragedii? Przecież gdyby marynarze na oku i na bocianim gnieździe mieli nocne lornety, to z całą pewnością zauważyliby normalną - tj. białą górę lodową na dużym dystansie, a nawet gdyby to był tzw. growler - czyli przewrócona góra lodowa - to mogliby ją wypatrzyć w odległości wystarczającej do wykonania manewru przeciwkolizyjnego. Niestety, nie było Księżyca, morze było gładkie jak oliwa, a w powietrzu kompletna flauta, sztil, zero w skali Beauforta! Jakby wszystkie złe moce Atlantyku przyczaiły się i czekały na swe ofiary. Wspaniale pokazał to James Cameron, w swym nagrodzonym 11 Oscarami filmie "Titanic" z 1997 roku. Przyznam, że dałbym Cameronowi Oscara za jedno jedyne ujęcie - kiedy kamera odjeżdża od statku i po chwili stanowi on jedynie drobny odprysk światła, ciepła i ruchu na czarnej, zimnej i bezkresnej płaszczyźnie oceanu... Wtedy naprawdę poczułem grozę tego, co miało nastąpić w kilka godzin później.
To nie była wina góry lodowej, marynarze na bocianim gnieździe i na oku nie popełnili błędu, a oficerowie nie wykonali błędnego manewru ominięcia góry ;lodowej. Przez długi czas utrzymywano, że gdyby I oficer dał przed zderzeniem "całą wstecz" i "ster prosto", a nie "lewo na burtę" - to Titanic wyrżnąłby dziobem w przeszkodę, co skończyłoby się zniszczeniem dwóch dziobowych komór, co mogłoby spowodować niezbyt duże przegłębienie statku na dziób, bo pozostałe 14 komór utrzymałoby pływalność transatlantyku. William Murdoch jednak usiłował ominąć górę i burta statku zahaczyła o lodową podwodną ostrogę, rozpruwając burtę na długości 60 - 100 m - tak sądzono przynajmniej do 1986 roku.
Badania prof. Roberta "Boba" Ballarda wykazały coś zupełnie innego! Wrak nie miał rozprutej burty, a jedynie sześć niewielkich, wąskich otworów, z których niektóre miały wywinięte na zewnątrz brzegi, jak po eksplozji wewnątrz kadłuba. Co mogło tam wybuchnąć? Chyba tylko kotły lub bunkier w postaci węgla kamiennego ogarniętego pożarem, co spowodowało nadwątlenie konstrukcji dziobowej części statku i rozpadnięcie się Titanica na dwie nierówne części. Czy było to li tylko działanie lodu, na który wpadł Titanic, czy jeszcze coś innego? Bo tak jeszcze a propos samego manewru unikowego, to gdyby Murdoch spróbował osadzić Titanica na krawędzi góry lodowej, to być może udałoby mu się powstrzymać przegłębianie się statku na dziób i utrzymanie go na wodzie aż do przybycia s/s Carpathia... Te sześć otworów - a właściwie rys w poszyciu - nie daje mi spokoju. Co było przyczyną eksplozji kotłów?
Oczywiście dostanie się do nich lodowatej wody Prądu Labradorskiego. Temperatura powietrza owej tragicznej nocy spadła z +60C do 00C, zaś temperatura wody wynosiła -20C, co nie dawało szans przeżycia żadnemu rozbitkowi, który przebywałby w niej przez dłuższy czas. Ścianki kotłów nie wytrzymały naprężeń termicznych i rozlatywały się pod naporem sprężonych w nich pary. Efekt oczywisty - wybuch. Eksplozja naruszyła pokłady i grodzie, które ustępowały pod naporem wody. Coś podobnego zdarzyło się w czasie II wojny światowej na Pacyfiku, kiedy to Amerykanie zatopili jedną torpedą japoński super-lotniskowiec Shinano, który rozpadł się wskutek nadwątlenia konstrukcji przez wybuch głowicy torpedy. To jasne, ale co otworzyło drogę wodzie? Uderzenie poszycia statku o lód i jego rozprucie? Tak być mogło, ale... - najdziwniejsze jest to, że załoga i pasażerowie prawie nie poczuli tego uderzenia. A przecież walnięcie w lód o twardości skały masą ponad sześćdziesięciu tysięcy ton m u s i a ł o b y być zauważalne - od tego nie ma odwołania!
No bo i nie było żadnego zderzenia z lodem. To Titanic został uderzony przez Nieznany Obiekt Podmorski - USO czy UUO. Żeby to zrozumieć, musimy cofnąć się w czasie i przejrzeć pierwszy rozdział powieści Juliusza Verne'a pt. "20.000 mil podmorskiej żeglugi".
Pan Verne podaje w nim kilka interesujących faktów - podkreślam f a k t ó w , a nie wizji genialnego pisarza i wizjonera, którym de facto był - dotyczący dziwnych wypadków na wodach Wszechoceanu. Zacznijmy od 1857 roku, kiedy to statek Castillian zaobserwował coś na wodach Atlantyku, co marynarze wzięli za węża morskiego, ale na pewno nim nie było, bo wyglądało to bardziej na wieloryba. W 1866 roku, statek Pereire na Atlantyku zaobserwował nieznany obiekt pływający o długości 106 metrów. To samo zasygnalizowała załoga statku Etna, zaś statek Normandie zderzył się z jakimś podłużnym obiektem pływającym na Atlantyku. Żeby było ciekawiej, to w tym samym roku i też na Atlantyku, statek Lord of Clyde zderzył się z takim samym obiektem. Przepraszam - został przezeń uderzony...
I dalej: 20 lipca 1866 roku statek Governor Higginson zaobserwował na Morzu Koralowym dziwną "uciekającą skałę z gejzerem" - a w trzy dni potem już na Pacyfiku w odległości około 700 mil od Australii, statek Christoforo Colon obserwuje coś podobnego.
Potem wydarzenia przenoszą się na północny Atlantyk, gdzie statki Helvetia i Shannon sygnalizują sobie wzajemnie dostrzeżenie nieznanej rafy o długości 106 metrów na 42015' W, w dniu 6 sierpnia 1866 roku.
5 marca 1867 roku, na pozycji 27030' N i 72015' W, dochodzi do kolizji statku Moravian - wedle innych źródeł jest to Morven - z nieznanym obiektem podwodnym...
I wreszcie najsłynniejszy incydent tego rodzaju, w dniu 13 kwietnia 1867 roku, na pozycji 45037' N i 15037' W, doszło do zderzenia s/s Scotia z nieznanym "czymś". Także i w tym przypadku pozostały po kolizji wyraźne ślady uderzenia, w postaci niedużego, trójkątnego otworu poniżej linii wodnej. To ostatnie wydarzenie jest punktem startowym powieści Juliusza Verne'a.
A do powyższego należy dodać następujące wypadki: 4 grudnia 1872 roku w pobliżu Azorów ginie bez śladu załoga brygu Mary Celeste; w styczniu 1880 roku ginie bez śladu s/s Atalanta; w 1881 zdarza się najdziwniejszy incydent ze statkiem widmem i żaglowcem Ellen Austin; potem ginie załoga ze statku J. B. Coussins na akwenie Morza Sargassowego; na akwenie Zatoki Syjamskiej znaleziono dwa brygi: Santa Maria i Abbey S. Hart z martwymi załogami, co stało się w 1884 roku. I dalej - w tym samym roku ginie bez śladu załoga z brygu Resolven; a w 1890 roku, z nieznanych przyczyn w okolicach Hornu znika z pokładu załoga s/s Marlborough - co potem stało się kanwą doskonałej powieści sensacyjnej Clive Cusslera pt. "Zabójcze wibracje".
21 października 1902 roku na Morzu Karaibskim znaleziono opuszczony przez załogę statek s/s Freya, zaś w 1909 roku w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął w pobliżu Przylądka Igielnego statek s/s Warath. 14 listopada 1909 roku na akwenie Trójkąta Bermudzkiego ginie bez wieści słynny żeglarz Joshua Slocum na swym y/s Spray. A potem była pamiętna noc 14/15 kwietnia 1912 roku i tragedia Titanica.
Wszystkie te wydarzenia można połączyć w jedną logiczną całość, jeżeli założy się, że w wodach Wszechoceanu buszuje nieznane "coś", co utożsamia się z UUO i Wodnymi Ludźmi. Oczywiście na Titanicu się nie skończyło, że wspomnę choćby równie tajemniczą katastrofę, jaką była kolizja szwedzkiego pasażera m/s Stockholm i włoskiego transatlantyckiego liniowca s/s Andrea Doria...
Śledztwo w sprawie zatonięcia Titanica wykazało, że w okolicy fatalnego dlań punktu określonego koordynatami 41046' N i 50014' W znajdował się statek s/s Californian, który w tym czasie stał w miejscu o współrzędnych 42040' N i 50007' W i przez wiele lat uznawano, że była to najbliższa jednostka, która mogła udzielić mu pomocy. Jednakże rychło okazało się, że poza s/s Californian w okolicy tonącego RMS Titanic znajdowały się także następujące jednostki: s/s Almerian, s/s Mt. Temple, s/s Paula, i s/s President Lincoln, zaś nieco dalej - już w odległości powyżej 58 mil były dalsze: s/s Carpathia, s/s Frankfurt i RMS Olympic. Innymi słowy mówiąc, w okolicy tonącego przez prawie trzy godziny olbrzyma był ruch, jak w Rzymie, a poza wyżej wymienionymi jednostkami była tam jeszcze cała flotylla jednostek rybackich i wielorybniczych - głównie norweskich i kanadyjskich. A mimo tego wszystkiego Titanic tonął w przeraźliwym osamotnieniu, jeżeli nie liczyć świateł pozycyjnych jakiegoś statku, na północy - północnym zachodzie.
Przez wiele lat fama głosiła, że to były światła s/s Californian. Dziś jest pewnym, że pomiędzy nim a Titanicem znajdował się j e s z c z e j e d e n s t a t e k ! Załogi Titanica i Californiana widziały go, biorąc je za Titanica na Californianie, i vice-versa. Śledztwo wykazało bowiem, że te dwa statki n i e m o g ł y się widzieć nawzajem! - ergo - musiał być trzeci statek - statek X, który przepłynął pomiędzy nimi... Czy było to USO?
Historia zna przypadki obserwacji USO, jak np. w dniu 28 października 1902 roku na akwenie zatoki Gwinejskiej, gdzie załoga s/s Fort Salisbury widziała pogrążający się w jej czarnych wodach olbrzymi "sterowiec". Klasyczny obiekt określany dzisiaj jako NOTSUB-IV/CE2.
Innym przypadkiem jest spotkanie rozbitków z lekkiego krążownika USS Juneau, którego Japończycy posłali na dno w dniu 13 listopada 1942 roku. Załoga I-26 wystrzeliła dwie torpedy i odpłynęła, jak to było w zwyczaju Floty Cesarskiej Wielkiego i Boskiego Tenno, nie troszcząc się o los rozbitków. Po trzech dniach udręki na pełnym morzu, rozbitkowie zauważyli pod wodą jakiś duży, oświetlony obiekt podmorski, który jednak trzymał się od nich z daleka. Trudno orzec, czy załoganci z USS Juneau przeżyli Bliskie Spotkanie z UUO, które dziś określilibyśmy jako PROSUB-IIb/CE2, czy też to wszystko było jedynie grą wyobraźni i złudzenia udręczonych bólem, strachem i zmęczeniem ludzkich zmysłów... Jakże to wszystko pasuje do tego, o czym pisał Juliusz Verne w swej powieści "20.000 mil podmorskiej żeglugi"! myślę, że wiedział on znacznie więcej, niż mógł przemycić pod płaszczykiem powieści awanturniczo-fantastyczno-naukowej...
I jeszcze tak a propos powieści, to należy tu wspomnieć o opowiadaniu Morgana Robertsona pt. "Próżność", w której opisał on katastrofę Titanica - w powieści Titana - na kilka lat p r z e d katastrofą!
Inną parantelą - tym razem morską - jest wydarzenie opisane przez Williama Reevesa, który w nocy 14/15 kwietnia 1935 roku samemu omal nie wpakował statku na górę lodową!... Od niechybnej kliozji uratowało go wspomnienie katastrofy Titanica. Reeves przypomniał sobie o niej i wyjrzał przez bulaj - w samą porę, bo statek szedł "całą naprzód" w kierunku potężnej góry lodowej, o która niechybnie by się roztrzaskał! Czy Reevesa ostrzegł duch II oficera Lightollera, który przewidywał nieszczęście i ostrzegał kapitana Smitha, ale bezskutecznie?...
Powróćmy jeszcze do sprawy tego statku X. W dniu 12 lutego 1998 roku, red. Robert Bernatowicz i Mirek Błach na pokładzie "Nautiliusa Radia Zet" przeprowadzili swoje dochodzenie w sprawie tragedii Titanica. Niestety, oparli się oni o artykuł inż. Wolfa Schneidera, który zamieścił miesięcznik "Focus" nr 2[26],1998. materiał ten ma pewien zasadniczy feler - otóż nie uwzględnia tego, że kapitan s/s Californian Stanley Lord został najpierw zmieszany z błotem przez środowisko marynarzy za nie udzielenie pomocy na morzu, bowiem potrzebowano na gwałt kozła ofiarnego, jako że winnym ktoś być musi. W roku 1968, kapitan Lord zwrócił się do Merchant Marine Assotiation of America o ponowne rozpatrzenie jego sprawy i o rehabilitację jego dobrego imienia. MMSA dokonała rewizji sprawy i wydała wyrok, że KAPITAN STANLEY LORD JEST NIEWINNY! Stwierdzono bowiem niezbicie, że jego statek znajdował się zbyt daleko na północ od tonącego Titanica i nie mógł go po prostu zobaczyć! Udowodniono także niezbicie to, że: poza Titanicem i Californianem na akwenie tym znajdował się jeszcze jeden - trzeci - statek (patrz mapka). Został on zaobserwowany przez wachtowych Californiana o godzinie 22:25 i zniknął z widoku w dwadzieścia minut po zatonięciu Titanica w wodach Atlantyku - czyli o godzinie 02:40...
A tak naprawdę, to znikły światła tego statku-widma, który znajdował się w odległości około 6 mil od tonącego Titanica i mniej więcej tyle samo od stojącego w dryfie Californiana. A zatem ten ostatni n i e m ó g ł widzieć tonącego Titanica - był za daleko.
Red. Bernatowicz zwrócił mi uwagę na kawałki lodu walające się po pokładach statku, już po zderzeniu z górą lodową. Otóż Titanic nie musiał wcale uderzyć w górę lodową, a wyrzut odłamków lodu na jego pokłady mógł spowodować USO, który otarł się o jego prawą burtę. I znów powróćmy do powieści Juliusza Verne'a, a dokładniej do momentu, kiedy Nautilius uderzył w burtę fregaty USS Abraham Lincoln - tuż po uderzeniu na pokład fregaty zwaliły się dwie trąby wodne, które zmyły do morza prof. Aronnax'a, Conseila i Neda Landa. Takie trąby wodne mogły wyrzucić na pokład Titanica kawałki lodu, którymi potem beztrosko zabawiali się podróżni, nie przeczuwając zawisłego nad nimi miecza Damoklesa... Mógł to być także efekt wybuchu kotła w kotłowni numer 1. zderzenie się masy kilkudziesieciu tysięcy ton, rozpędzonej do prędkości prawie 40 km/h m u s i a ł o b y zaowocować potężnymi efektami akustycznymi. Pamiętam, jak w 1985 roku, nasza m/f Pomerania wyrżnęła w molo bazy Promów Morskich PŻB w Świnoujściu w pewien bardzo mglisty dzień, przy widoczności około 10-15 m. Z betonowego postumentu czerwonego sygnału świetlnego u końca kei sypnęła w górę i na boki ulewa szczątków, snop iskier wystrzelił na 2-3 metry w górę, rozległ się niesamowity, ogłuszający wrzask blachy poszycia trącej o beton, a prom zatrząsł się febrycznie od uderzenia i zmiany kierunku ruchu, kiedy to maszyny dały "całą wstecz", stery strumieniowe prawej burty uderzyły wodą z całej mocy i odepchnęły dziób Pomeranii od kei... Hałas był straszliwy, a przecież Pomerania ma zaledwie około 13.000 BRT i podchodziła do kei z prędkością 1, co najwyżej 1,5 kts. Wstrząs i huk odczuli i słyszeli wszyscy: załoga i pasażerowie promu oraz obsługa lądowa Bazy. Pamiętam ryk maszyn pracujących na rewersie. Wszystko skończyło się u nas dobrze, a na Titanicu - wiadomo, jak...
Na Titanicu poruszającym się z prędkością 21,5 kts - czyli 39,82 km/h albo 11,06 m/s - zaledwie kilka osób rejestruje l e k k i wstrząs i słyszy s ł a b y wybuch! Albo zatem krawędź czy ostroga lodowa była tak ostra, że cięła poszycie statku jak nóż do konserw metal puszki - to porównanie Józefa Conrada-Korzeniowskiego, albo I oficer nie dał "całej wstecz" i "lewo na burt" - bo w ciągu owych fatalnych 37 sekund Titanic mimo swej ogromnej bezwładności, musiałby zacząć reagować na ster i manewry maszynami. Wydaje się po latach, że najbardziej sensowny byłby manewr maszynami: "prawa - cała naprzód" i "lewa - cała wstecz". Titanic nie miał sterów strumieniowych, które wydatnie zmniejszają promień cyrkulacji i nie mógł wykonać ciaśniejszego skrętu, co go ostatecznie zgubiło.
Inż. Wolf Schneider podaje jeszcze jeden ciekawy szczegół, otóż według niego - cytuję: "Titanic uderzył w górę lodową z prędkością 15 m/s" - koniec cytatu. Policzyłem i wyszło mi, że w chwili zauważenia góry lodowej poruszał się on z prędkością nie 21,5 czy nawet 22 kts, ale robił już pełne 54 km/h czyli 29,15 kts! Wychodziłoby więc na to, że albo inż. Schneiderowi coś się pomyliło, albo kapitanowi Smithowi i prezesowi Ismay'owi oraz konstruktorowi Andrewsowi zamarzyła się "Błękitna Wstęga Atlantyku", wiec gnali statek z prędkością "malucha" po dobrej polskiej drodze, wprost na góry lodowe - a właściwie na ruchomą - bo dryfującą z Prądem Labradorskim - ławicę lodowej kry i paku, w której mogli spodziewać się większych kęsów pływającego lodu i growlerów. A zatem RMS Titanic gnał ku zagładzie z prędkością ówczesnego niszczyciela idącego do ataku torpedowego! Bardzo chciałbym wiedzieć, skąd inż. Schneider wytrzasnął te 15 m/s!...
Kolejna dziwna sprawa dotyczy statku X. Statek X idzie kursem z NE-E na SW do godziny 23:40., a potem staje i obraca się o 1800, jakby chciał zawrócić. Dokładnie w tej samej minucie Titanic zderza się z lodową przeszkodą. O godzinie 02:05 uruchamia maszyny i idzie kursem SW ku ławicy paku i o godzinie 02:40 jego światła znikają. A on sam? - też znikł? Najciekawsze jest w tym wszystkim to, że skierował się na p i e r w s z ą podana przez R/O Phillipsa pozycje określającą miejsce kolizji, a zatem wyglądało na to, że szedł na pomoc dokładnie p o odebraniu pierwszego wezwania pomocy CQD MGY + fałszywa pozycja, poczym wyłączył radiostację i już nie usłyszał d r u g i e g o wezwania pomocy CQD MGY + prawidłowa pozycja... A to stawia naszą wiedzę o tej katastrofie na głowie. Wygląda na to, że ów statek-widmo wiedział, że Titanic uległ katastrofie i towarzyszył mu w ostatniej podróży na dno, gdzie spoczywa teraz na pozycji 41043' N i 49056' W, w 3810-metrowej głębinie.
Czym to wytłumaczyć? Wydaje się, że statek X miał jakieś uszkodzenie maszyn i dlatego nie mógł podejść do tonącego Titanica, a jedynie odebrał jego sygnał - ten pierwszy z fałszywą pozycją. W trakcie naprawy musiano wyłączyć radio i dlatego nie odebrano drugiego sygnału SOS z właściwą pozycją. Kapitan statku X był przekonany, że Titanic tonie na podanej fałszywej pozycji, dlatego też po naprawieniu uszkodzenia idzie w jej kierunku. Kiedy zorientował się, że na podanej pozycji nie ma ani Titanica, ani rozbitków - a z nasłuchu radiowego dowiedział się, że na właściwą pozycję idą już s/s Carpathia i inne statki - doszedł do wniosku, że nie ma sensu zawracać i popłynął dalej. To jest właściwie jedyne logiczne wytłumaczenie tego, co stało się ze statkiem X tej strasznej nocy.
Kapitan statku X nie przyznał się do tej omyłki, boż zdyskredytowałaby go ona na całe życie, a los kapitana Stanley'a Lorda wcale mu się nie uśmiechał. I to jest tylko to, co mu można zarzucić. Chyba, że celowo i świadomie zlekceważył wezwanie i zaniechał pójścia z pomocą rozbitkom z Titanica, wtedy jego postępowanie również jest jasne - bał się odpowiedzialności, tym razem sadowej i dyscyplinarnej - w przypadku ujawnienia tego faktu, byłby skończony.
A może statek X był statkiem nie z tej Ziemi i tylko obserwował straszliwy spektakl z dali tak, jak my obserwujemy tonące w zalanym wodą mrowisku mrówki?...
Jedynym pocieszającym faktem jest to, że ta okrutna lekcja zwiększyła bezpieczeństwo ludzi na morzu, a sama katastrofa weszła do literatury, poezji, teatru i filmu jako legenda o pysze i próżności ukaranej przez Boga. I chociaż przedsięwzięto różne finezyjne i wyrafinowane technicznie środki pomocy i informowania, i chociaż szlaki morskie statków i gór lodowych są obserwowane przez argusowe oczy satelitów i Lodowego Patrolu, to jednak statki toną dalej.
Na wszystkich akwenach Wszechoceanu co miesiąc giną ludzie i ich statki w niewyjaśnionych okolicznościach. Czy są winne temu USO i Wodni Ludzie? Być może tak. co jest celem Ich działań? - ukaranie Ziemian za próżność? A może tylko chęć poznania naszej techniki? Ale dlaczego robią to przy użyciu tak drastycznych środków? Myślę, że na te pytania trzeba będzie poszukać odpowiedzi i to bardzo szybko. Ludzkość może się skonfrontować z konkurencyjną rasą zamieszkującą Wszechocean, i to w najbliższej przyszłości.